niedziela, 3 grudnia, 2023

Magia Łowisk

Temat ujęty w tym artykule będzie dość nietypowy, ponieważ z grubsza będzie dotykał tego, co mnie niesamowicie nurtuje od dłuższego już czasu. Będzie ciekawie ale zastanawiam się czy nie strzelam sobie w przysłowiowe kolano, ponieważ pewna część osób może opacznie zrozumieć o co mi chodzi i być może nawet będzie, delikatnie mówiąc, zła na to co napiszę. Ale wiecie co.. muszę, bo być może i was ten temat męczy. A mianowicie co się dzieje w obecnych czasach z „łowiskami” „jeziorami” „resortami” „stawami” itd. komercyjnymi czy też specjalnymi. Dlaczego najzwyczajniej tam nie ma ryb!!!

Oczywiście napisałem z grubsza, w miarę jak rozwinę ten temat, zrozumiecie aluzję. Wiecie bowiem, bo tak jak i każdy z was, od czasu do czasu a nawet i co dwa tygodnie łowię na komercjach. W tym roku często. I nie będę owijał w bawełnę, jestem już może nie tyle zawiedziony co zaskoczony tym co nas spotkało na różnych wodach. I nie mówię tutaj o odległościach które trzeba pokonać jak sami wiecie, czy logistyce którą trzeba ogarnąć, czy nawet ilości sprzętu które trzeba zabrać jadąc nad nowe łowisko. Ale zaskakuje mnie to co spotyka mnie nad wodą… cisza. Cisza która kosztuje kupę forsy czasami i mnóstwo frustracji. Więc do brzegu.

„Panie tu nie ma ryb”… powiedzenie które na zawsze zostanie moim mottem będąc nad wodą komercyjną. I wcale nie przesadzam. No bo sami sobie szczerze odpowiedzcie na pytanie czy to my nie potrafimy łowić? Czy używamy złych przyponów? Złych przynęt zanęt i taktyki? Strategia do bani czy może miejsce? Albo wiem… pogoda. Zawsze winna jest pogoda. Albo nie… „to ten elektryczny silnik wypłoszył wszystkie ryby w okolicy i nie będą Panie brały za cholerę. Poza tym wie Pan tu jest ich mnóstwo i wielkich… ale cwane, bo dzikie, wie Pan nie łatwo takiego przechytrzyć…. A tak w ogóle to wy karpiarze to tyle sypiecie do tej wody że one najedzone i nie biorą już w sumie od trzech tygodni…” Sobie myślę, nie usłyszałem magicznego terminu gdy… „A tak w ogóle to one są na/przed/po tarle i nie będą brały jeszcze ze dwa tygodnie jak nic”. No i mamy pełnię karpiowego szczęścia na wodzie… komercyjnej… „Acha bym zapomniał, to się należy za ten tydzień 1.000 + a i zapraszamy zapraszamy, w przyszłym roku będą toi toie ;)”.

Niech pierwszy rzuci kamieniem który nad wodą od opiekuna czy właściciela nie słyszał którejś z tych sentencji lub może lepszych… Czekam w komentarzach na te kwiatki :). Oczywiście będę cały czas nadmieniał, walę z grubsza, a owy „Pan” jest tylko kwintesencją wielu lat spotykania się z robieniem nas w trąbę.. Oczywiście dodam że nie wszędzie ale w większości. Spróbuję tylko nakreślić odpowiedź dlaczego tak jest. Ale najpierw to co uważam za najważniejsze czyli.. czym dla mnie jest komercja. Ponieważ nie zrozumienie tematu może być spowodowane innymi jak to się mówi standardami. Piszę więc tylko i wyłącznie w swoim imieniu.

Komercja czy woda specjalna powinna przede wszystkim obfitować w interesujące nas ryby w ilości i wielkości takiej, abyśmy spełnieni po weekendzie lub tygodniu wracali do życia normalnego (czyt. zasuwania na chleb). To najważniejsze. Dalej, stanowiska które nas pomieszczą, sanitariaty, drogi dojazdowe i kulturalną obsługę. Prąd jest gdzieniegdzie już standardem ale nie zawsze jest on nam niezbędny wszak jesteśmy wędkarzami więc dajemy radę bez prądu. No to tak z grubsza. Raczej chyba nikt nie ma innego niż ja wyobrażenia. W końcu płacimy za usługę nie małe pieniądze więc w zamian oczekujemy że ta usługa będzie w pełni adekwatna do ceny. A jak jest… no co najmniej nie tak do końca jak sobie to wyobrażaliśmy, tym bardziej gdy jedziemy 300 km lub więcej.. Obiecane na stronach i FB wielkie karpie, piękne okoliczności przyrody, wspaniali opiekunowie.. Często dostajemy zaś powielane fotki, imprezowe klimaty z głośną muzyką i to co tygryski uwielbiają najbardziej… szanownego pana z kosiarką o 6 rano.. Mało tego.. „Panie Pan źle łowisz..”

A może po prostu nie jest tak do końca jak nam się wmawia. Może po prostu najzwyczajniej w świecie część tych „komercji” to nic innego jak kura która znosi złote jajka. Może, to słowo spowoduje że nie wszyscy mnie znienawidzą.. Brak ryb? Czy po prostu nabijanie nas w butelkę? Sami pomyślcie.

A może wezmę sobie wodę w dzierżawę, wodę którą kiedyś miało PZW, bo oni zarybiali i pewnie jeszcze jakieś tam karpie i amury pływają, zrobię trzy stanowiska i.. tadam, otwieram łowisko. Może i tak jest, a niczego nie świadomy karpiarz przyjeżdża na szumnie rozreklamowaną wodę i oczarowany pięknym akwenem.. wraca o kiju. Pewnie pogoda bo gorąco i bez wiatru. Aaa no tak nie miałem kukurydzy… To zobaczymy za trzy tygodnie. I co? No wiało i padało, jakiś tam mały karpik się uwiesił ale ogólnie to było super, wypocząłem, wyspałem się, popiłem…

Jadę na „wannę” się odchamić.. Mała woda, w zasadzie staw, pełen ryb. „Panie ich tu tak dużo że jeden po drugim skacze”. Wieczorem zawijka bez pika, a wśród mnie dwunastu innych.. „I jak wyniki”… słabo… „Pewnie ciśnienie Panie..” I tak w kółko.

A może by tak to wszystko rzucić i jechać w „Bieszczady”? Bo wszak w tych dzikich i niezbadanych rejonach (czyt. pizidablju) może się skrywać więcej pięknych ryb niż oferują „magiczne komercje”. Ktoś mi zaraz powie, „Panie a to złodzieje i tyle kasują”… ile kasują? 400 zeta za cały rok, za możliwość bycia nad wodą dzień w dzień noc w noc? Czy to jest tak naprawdę dużo? Mnie się wydaje że raczej nie. Nie w tym sporcie. I na pewno nie przyjdzie ci tutaj Pan co ci będzie o świcie kije sprawdzał jak masz rzucone. „Panie ta mata endżiti to lipa, ja pan lisa nie masz to więcej Pan nie przyjeżdzaj. No i tak w ogóle to kołyski są cacy a reszta jest be”. No nie… Raczej w „Bieszczadach” tego nie usłyszycie. Usłyszycie za to od „dziadka”.. „Spróbuj chłopaku tam, bo tam ostatnio Zdzichowi 😉 coś dwa razy tak pojechało że o słodki dżizys…” Ale nie namawiam, czasami warto wyhamować w pogoni za grubasami z łowisk. Bo wiecie z „Bieszczad” to każdy wie jak jest, trzeba swoje wysiedzieć, a jednak oczekiwania z komercji mogą nas po prostu przybić… Choć nie zawsze.

Są oczywiście wody które dają nam ogrom szczęścia, nie będę kłamał że na takich nie byłem, i prawdę mówiąc łowienie ryb 10+ czy 15+ nie było wyczynem. Ale takich wód jest niewiele jak i niewielu jest świadomych właścicieli. Być może ja się spotkałem tylko z pewnymi regułami, ale wierzcie mi z kolegami po kiju z którymi rozmawiam, dochodzimy do tych samych wniosków. I nikt mi nie wmówi że pogoda zła czy kulki złe… albo tory były złe 🙂 Bo tak szczerze jak ktoś cie za kasę zaprasza tak naprawdę na „dziką wodę” gdzie stanowisko wygląda jak po rewolucji październikowej to spodziewaj się że ryb będzie jak na lekarstwo. Tak to odczuwam i widzę… A może po prostu po kilkunastu latach łowienia już przestałem to umieć robić… No na to wygląda… W końcu na trzynaście stanowisk po trzech dniach tylko łowi czwórka i szóstka, tam te pięć karpii padło… a reszta z nas to po prostu banda nieudaczników z browarkiem w ręku 😉 Zostawiam was z tym wszystkim na starcie jesieni, wiele rzeczy nie poruszyłem, bo nie sposób, temat jest mega trudny i obszerny, ale życzę wam żeby komercje zaczęły być jak puby w których jak zapłacisz do dostaniesz przynajmniej to co wypatrzysz.

Autor: Wojciech Jagiełło

Powiązane artykuły

Ostatnie artykuły