Pierwsze Konie za płoty

W połowie maja niespodziewanie zadzwonił do mnie mój znajomy – Bartek z propozycją wspólnej zasiadki. Kilka takich wspólnych wyjazdów już zaliczyliśmy, natomiast ten miał być wyjątkowy z uwagi na wodę na jaką miałem okazję się wybrać po raz pierwszy – Jezioro Miłoszewskie. Bez zastanowienia załatwiłem sobie 3 dni wolnego i potwierdziłem gotowość. Stanowisko, które udało się zarezerwować Bartkowi to nr 20, przy wejściu do zatoki. Z rozmowy z innymi wędkarzami dowiedzieliśmy się że nie jest to idealne stanowisko na tę porę roku. Ostatecznie kilka dni przed naszym wyjazdem udało nam się zamienić stanowisko na 28, więc pełni optymizmu nie mogliśmy się doczekać zasiadki.

W czwartek, 2 czerwca, pierwszy nad wodę dotarł Bartek, czym prędzej rozstawił swój sprzęt i zanim do niego dojechałem około godziny 15, miał już wywiezione swoje zestawy na głębokość 9m. Ja zacząłem przygotowywać zestawy końcowe a w międzyczasie na stanowisku odwiedził nas Mateusz, podzielił się on z nami wiedzą na temat tego stanowiska i zasugerował żeby ryby szukać na 11m. Posłuchałem bardziej doświadczonego kolegi i na taką głębokość posłałem swoje przynęty. Jako zanęta posłużyła mi mieszanka całych i pokruszonych kulek truskawkowych wraz z pelletem krylowym w różnych średnicach. To wszystko zalane truskawkowym liquidem i taki sam towar pakowałem do małej siateczki pva podwieszonej na hak. Po sprawnej wywózce wróciłem do rozkładania reszty sprzętu na brzegu. 

Około godziny 19. zagrał mój sygnalizator. Szybko dobiegam do wędek i po męczącym holu bestia ląduje na pomoście. Moją pierwszą zdobyczą z Miłoszewa jest… Perkoz. Biedaczek owinął się skrzydłem o żyłkę bardzo że trzeba było ją ciąć, ale na szczęście po udanej operacji wrócił do wody. Tutaj wielkie dzięki dla Tomasza ze stanowiska obok za pomoc. Wiążę zestaw na nowo i wywożę ponownie w to samo miejsce. 

Wieczór mijał nam dalej spokojnie, odpoczywaliśmy sobie przy grillu i rozmowach z nowo poznanymi kolegami, aż tu nagle około północy mój sygnalizator daje o sobie znać. Podekscytowany podbiegam do wędki, widzę że tym razem to nie perkoz, więc zacinam. Czuję rybę na kiju. Na szczęście na stanowisku był z nami Mateusz który zachował zimną krew i wskoczył ze mną w ponton, popłynęliśmy na wodę. Był to mój pierwszy hol z pontonu, na szczęście miałem dobrego mentora. Hol przebiegł dosyć łagodnie i sprawnie, po kilku minutach piękny pełnołuski karp wylądował w podbieraku. Spływamy do brzegu gdzie czekają na nas chłopaki z przygotowaną matą i slingiem. Na szybko ważymy rybkę na mojej starej wadze – 17kg – jest życiówka! Pakujemy karpia do worka aby rano zrobić ładne zdjęcia z nową życiówką. 

Ledwo zdążyliśmy ochłonąć po pierwszej rybie a tu kolejne branie, tym razem u Bartka. Ja pełnię rolę wiosłującego, wskakujemy w ponton i napływamy na rybkę. Karp daje się podebrać za pierwszym razem, wtedy jeszcze nie byliśmy świadomi jego rozmiaru, mimo to emocje dały o sobie znać i pojawiło się nawet wzruszenie. Dopływamy do brzegu, ważymy wielką rybę znów na mojej tandetnej wadze która wskazuje 21kg. Piękny golas również ląduje w worku i czeka do rana na zdjęcia. Po rybie szybka wywózka i kładziemy się spać. Ta noc nie potrwała długo bo już o 6 rano budzi mnie dźwięk centralki. Czuję że ryba nie jest duża, więc holuję ją do brzegu. Udaje mi się podebrać silną, około 8-9 kilogramową rybkę. Szybka fotka, buziak i wraca do wody. 

Jeszcze przed śniadaniem przyszedł czas na zaprezentowanie naszych nocnych zdobyczy. Na pierwszy ogień idzie mój karp. Ze stanowiska obok odwiedził nas Michał z wagą, która ku naszemu wielkiemu zdziwieniu pokazuje 19.800kg i to po wytarowaniu worka! Okazuje się że moja leciwa waga Jaxon zakłamuje wagę o około 3kg. Pomimo że nie udało się przekroczyć magicznej bariery 20kg jestem mega szczęśliwy i z przyjemnością przyjąłem na głowę kubeł zimnej wody. 

Dopiero po wypuszczeniu mojej ryby dotarło do nas że karp Bartka też będzie znacznie cięższy niż myśleliśmy wczoraj. Wyciągamy go z worka i ważymy dokładnie – Ryba ma aż 24kg a więc Bartek również poprawił swoją życiówkę, która to do tej pory wynosiła 22.500kg! Sesja zdjęciowa na lądzie i w wodzie, rybka wraca do wody w świetnej kondycji aby ucieszyć jeszcze nie jednego karpiarza. Takich efektów się nie spodziewaliśmy. Oboje ustanowiliśmy swoje nowe PB a za nami dopiero pierwsza z trzech nocek. W dobrych humorach szykujemy śniadanie a następnie towar na przewózkę zestawów.

Reszta dnia minęła nam spokojnie na relaksie, gdy zbliżył się wieczór udaliśmy się na ploteczki do kolegów Mateusza, Marcina i Pawła, którzy siedzieli na stanowisku 33. Czas szybko nam mija na rozmowach i piciu złotego nektaru, aż tu nagle około 2. w nocy branie na mojej wędce. Biegnę jako pierwszy zaraz za mną reszta chłopaków. Wskakuję z Bartkiem do pontonu i powtórka z rozrywki z wczoraj. Holuję rybę z pontonu w całkowitej ciemności i tylko blade światło słabo naładowanej czołówki ukazuje mi jak karp tańczy pod wodą. Niezapomniane wrażenia. Mimo swoich rozmiarów karp dosyć szybko ląduje w naszym podbieraku. W tamtym momencie nie byłem jeszcze świadomy jak duża jest to ryba. Dopiero na brzegu po zważeniu tym razem porządną wagą okazuje się że karp jest o pół kilo cięższy od mojej wczoraj pobitej życiówki – 20.300kg – bariera 20+ przełamana. Jestem wniebowzięty i czuję że już nie zasnę tej nocy z emocji. Pakujemy rybkę do worka i chłopaki wracają na biesiadę na stanowisko 33 a ja wywożę zestaw. Robota zrobiona więc wracam do nich aż tu nagle będąc w połowie drogi słyszę za plecami odjazd. Domyśliłem się że to branie na wędce Bartka, którego centralka prawdopodobnie nie łapie na takiej odległości. Stoję przed ciężką decyzją czy powinienem biec na 33 i powiadomić go, czy biec na nasze stanowisko i zaciąć rybę. Zdecydowałem się na drugą opcję z uwagi na to że na jednej wędce Bartek miał bardzo małą ilość żyłki i mogłoby to się skończyć kompletem wędek w wodzie. W trakcie biegu jak i będąc już na pomoście krzyczę na całe gardło i gwizdam aby Bartek przybiegł i dokończył hol swojej ryby, jednak bezskutecznie, Zamknięty namiot i głośna muzyka robią swoje. Rybę udało mi się doholować do brzegu, nie ukrywam że dała mi popalić kręcąc się pomiędzy żyłkami. Na szczęście przed samym zejściem ze stanowiska pamiętałem aby złożyć podbierak i ustawić go przy samych wędkach dzięki czemu mogłem z pomostu podebrać karpia. Tutaj pojawił się kolejny problem, byłem sam na stanowisku a w slingu w wodzie czekała już moja wcześniejsza ryba. Przypomniało mi się że mamy gdzieś w torbie miękki worek, więc zapakowałem w niego karpia, delikatnie umieściłem go w wodzie i poszedłem powiadomić chłopaków o tym co się wydarzyło. Ich zdziwienia nigdy nie zapomnę, byli pewni że poszedłem już spać i bawili się nadal w najlepsze. Wróciliśmy ogarnąć rybkę, która okazała się być pięknym 17-kilogramowym pełnołuskim karpiem, oczywiście uznajemy ją za zdobycz Bartka, ponieważ to on odwalił czarną robotę, a ja tylko ją wyholowałem. 

Do końca zasiadki Bartek wyciągnął jeszcze jedną piękną rybę o wadze około 15 kg, natomiast mi udało się dołowić jeszcze dwie mniejsze ryby o wadze 12 i 14 kg, z czego ta druga to piękny, silny, sportowy, podłużny karp pełnołuski, który dał mi popalić na pontonie bardziej niż wszystkie pozostałe ryby razem wzięte, nie mogłem go oderwać od dna. 

Wszystkie rybki które udało nam się wyciągnąć wzięły na pojedyńcze słodkie popki 16mm – U Bartka królował ananas, natomiast u mnie citruz. O dziwo nasza skuteczność wyniosła 100%, nie zaliczyliśmy żadnej spinki. Bartek łowił na przypony Ronnie rig, natomiast u mnie sprawdził się klasyczny miękki przypon na węźle bez węzła długości około 25-30cm dociążony śrucinką. Oboje odwaliliśmy kawał dobrej roboty i dobrze ze sobą współpracowaliśmy a to zaowocowało fajnymi efektami.

Wszystko co dobre szybko się kończy i tak właśnie nasze 3 doby na Miłoszewie zleciały jak z bicza trzasnął. Szybkie pakowanie i usatysfakcjonowani w niedzielę wracamy do domu, kombinując już kiedy i gdzie wybrać się na kolejną wyprawę. Poprzeczkę postawiliśmy sobie wysoko, tego wyjazdu na pewno oboje nie zapomnimy do końca życia i z pewnością wrócimy jeszcze nad tą piękną urokliwą wodę. Na sam koniec chciałbym podziękować ludziom, bez których z pewnością ten wyjazd nie byłby tak udany, więc przede wszystkim Bartkowi za zaproponowanie mi wspólnej zasiadki, a także dzięki Mateusz, Michał, Marcin, Paweł, Tomek, za podzielenie się z nami swoim doświadczeniem. 

autor:

Powiązane artykuły

Ostatnie artykuły

[lsp_slider slider=first_slider]