W bliskim kontakcie

Czy czasami zdarza się wam być zmęczonymi nad wodą? Ale nie na zasadzie że już nie chce wam się wędkować, bardziej że macie dość tej naszej roboty, wywożenia karmienia spodowania itd. Bo mnie tak kiedyś naszła chwila słabości która poprowadziła mnie do szukania pewnych rozwiązań co by sobie ułatwić życie. I nie, nie będzie to ciąg dalszy o karpiowym minimalizmie, choć mocno trafiający w ten deseń artykuł. Pomówmy więc o tym co wielu karpiarzom gdzieś tam umknęło przez te lata, czyli o prostocie i powrocie do pierwotnego wędkowania czyli… łowieniu na blisko.

Dlaczego tak wspomniałem o „zmęczeniu”. Po prostu jak coś jest trudne lub uciążliwe próbujemy sobie ułatwić życie, zmienić coś, lub wypracować rozwiązanie. A akurat w łowieniu karpii wystarczy usiąść i pomyśleć, pokombinować a często rozwiązania same nam się nasuwają na myśl. Mnie akurat łowienie dosłownie pod nogami czasami ratuje zasiadkę i przede wszystkim daje poczucie takiego pierwotnego kontaktu z rybami. Takiego jaki miałem zaczynając swoją przygodę w ogóle z wędkarstwem, łowiąc na wędkę leszczynową płotki, gdzieś pod zwisającymi gałęziami.

Pierwszy raz pokazał mi to pewien chłop na Przelewicach, łowisku dosyć małym, sztucznym. Ale to nie ważne, wtedy łowiska dopiero powstawały i większość miała kształt wanien pełnych ryb. Ale  do rzeczy, wędkowaliśmy z rzutu i standardowo jak każdy tam, pod drugim brzegiem. Pan Janek, bo pamiętam tak miał na imię, przyszedł kiedyś do mnie na stanowisko i tak się zapytał, po co my tak zapierd** pod ten drugi brzeg jak karpie są wszędzie i możemy je łowić choćby tutaj… i wskazał palcem mały krzak w skarpie nad wodą, dosłownie 10 metrów od mojej szczytówki. Co tam pomyślałem, położyłem tam zestaw i garść karmy… 15 minut później 11 kg karp cieszył me oczy. Ale bardziej ucieszyło mnie jedno… że mi się to spodobało. Ta prostota. Zero manewrów.

Oczywiście wtedy to był epizod. Jak to w życiu miałem przerwy w wędkowaniu i takie tam. Myśl ta jednak wróciła do mnie po kilku latach, miało to miejsce na łowisku Karp w Dolinie, gdzie wiedzieliśmy że woda jest pełna karpii, ale jakoś tak ciężko było wyhaczyć coś więcej jak pinokia. Wtedy przypomniałem sobie o tym stylu, który kultywuję co jakiś czas. Oczywiście przez ten cały czas do tej wyprawy czytałem o łowieniu na blisko, pod nogami, i na luźne żyłki więc miałem wiedzę na ten temat, ale jakoś nie chciało się tego wykorzystać. W Dolinie jednak zaryzykowałem i się opłaciło.

Po sondowaniu łowiska z naszego miejsca przed prawie dobę mieliśmy tylko 3 jesiotry i strasznie mnie to frustrowało, choć to piękna i waleczna ryba. Zastanawiałem się jak to ugryźć, i oczywiście wpadł mi w oko fragment brzegu po prawej od nas, gdzie na wodzie unosiły się dwie wysepki grążeli. Zaryzykowałem i położyłem jeden zestaw z 4 ziarnami kukurydzy między wysepką a brzegiem dosłownie z ręki, dwie garście kukurydzy i kontrolując ułożenie żyłki wróciłem na stanowisko. Pół godziny później już wiedziałem że będzie ciekawie. Nie wnikając w szczegóły wyjęliśmy w ten sposób kilka ładnych karpii w przedziale od 5 do 13 kg, co zabawne między każdym była różnica jednego kilograma, łatwo więc policzyć ile ich było… a dodam że byliśmy tylko dwie doby.

Z racji tego że był to bliski dystans musiałem zastosować specjalną konstrukcję zestawu końcowego gdyż żyłka prawie w całości leżała na dnie. A żeby mieć dobrą sygnalizację do brzegu trzeba odpowiednio przygotować klips i ciężarek. Mówię oczywiście o sposobie który mi się wtedy nasunął na myśl. A raczej przypomniał gdyż widziałem kiedyś film z karpiarzem angielskim który taki patent pokazywał. Mianowicie ciężarek przelotowy o dużej gramaturze miał utrzymać się na dnie po braniu a w trakcie zaciąć rybę. Brzmi dziwnie, ale to całkiem proste. Na krętlik który łączy główną z przyponem nasunąłem rurkę zabezpieczającą od bezpiecznego klipsa, uciętą w połowie, i na ten stożek nasunąłem dość mocno ciężarek przelotowy. Podczas brania ciężarek się podniesie i trzyma ale w chwili gdy tylko ryba szarpnie pyskiem wyskakuje on z gumki, spada na dno (dlatego musi być dość ciężki jak na taki dystans) i nie ważne już w którą stronę popłynie ryba, hanger zawsze będzie szedł do góry a żyłka nawet w braniu do brzegu będzie uciekać z kołowrotka. Polecam sprawdzić i przetestować. Wtedy luźna żyłka staje się magicznym sposobem, wbrew pozoru prostym i niesamowicie skutecznym w pewnych warunkach. Karpie nie są w stanie wyczuć żyłki na dnie, a w łowieniu pod nogami ma to kluczowe znaczenie.

Oczywiście nie tylko to jest ważne, jest kilka czynników które ułatwiają ten sposób wędkowania. Warto na przykład łowiąc na luźno mieć dosyć ciężką żyłkę, pozwala ona szybciej odłożyć kij, oczywiście normalna żyłka też utonie ale trwa to długo, naprawdę długo czasami. Ktoś może teraz powiedzieć.. to użyj backlead’a. No niby tak, niby to się sprawdzi, ale jest pewno ale. Kładąc żyłkę luzem ona się na dnie ułoży tak jak to dno jest wyprofilowane, bez znaczenia czy gałąź leży, czy kamień leży czy rośnie jakieś zielsko. Żyła kładzie na nich i tak pozostaje. Backlead może spowodować zaczep. Tak oczywiście sobie to ja tłumaczę, nie miałem okazji nurkować jeszcze i sprawdzać. Przypon też raczej krótszy, aby szybko się ryba zacięła, i szybko spadł ciężarek. Często na filmach podwodnych widziałem jak przy długim przyponie karp wisiał nad ciężarkiem i trzepał pyskiem aż przypon wypadł. Zdarza się i ja uważam że 15 cm jest ok.

Lepiej jest także rzucać „spod spódnicy” aby mieć szanse na szybsze branie, a jeszcze lepiej położyć zestaw niemal z ręki lub wędką. W zależności oczywiście od odległości. Każdy plusk i hałas przedłuży czas powrotu ryb w łowisko. Ponieważ nie wspomniałem o tym, ale cisza to najważniejsza broń jak musimy użyć łowiąc blisko. Bez ciszy możemy pomarzyć. Jest to najważniejsza rzecz, uważam, choć można zawsze się odsunąć od wody obozowiskiem, lub odsunąć wędkę od stanowiska. Kwestia warunków nad wodą.

O patrzeniu na wodę i w wodę nie będę nawet pisał. Każdy to wie i musi zrobić zanim zacznie cokolwiek kombinować. Znaki na takiej odległości są widoczne nawet na pofalowanej powierzchni wody. Jest jednak patent który sprawdza się wyśmienicie, obserwacja z wysokości. Drzewo, skarpa czy dron pozwolą nam namierzyć ryby najszybciej przy dobrej przejrzystości wody. Ale ogólnie polecam pospacerować, kilka chwil poświęcić na gapienie się w wodą, szukanie znaków blisko brzegu. Może to dać efekty o jakich niektórym się nie śniło.

I na koniec to co najfajniejsze, co bardzo wiąże się z minimalizmem karpiowym. Prostota, prawie niczym nie skalana, który pozwala poczuć to co kiedyś. Esencję wędkarstwa gdzie liczy się bycie i łowienie. Bez pływania, wywożenia, spombowania, pływania łódkami etc. Po prostu wpadasz nad wodę, szukasz znaków lub potencjalnych miejsc, kładziesz zestawy i cieszysz się chwilą, a w tym czasie kolega obok dyma ponton bo on będzie łowił pod drugim brzegiem, bo przecież to standard. A czasem standardy potrafią zgubić lub zmęczyć. Czasami proste stare sposoby, klasyczne że tak to nazwę, też dają efekty. Ja osobiście uwielbiam tak łowić i każdego namawiam, bo jest w tym coś takiego magicznego, pierwotnego. Proste skupianie się na łowieniu a nie na otoczce łowienia karpii…

Autor: Wojciech Jagiełło

Powiązane artykuły

Ostatnie artykuły

[lsp_slider slider=first_slider]